2007/09/02

Być bogatym w Bogu (Łk. 12,13–21)

Łk. 12, 13–21

Zanim przejdziemy do omawiania dzisiejszego podobieństwa, przeanalizujmy sytuację, w jakiej zostało ono wypowiedziane. Na początku 12. rozdziału Ewangelii Łukasza możemy przeczytać o tym, jak Jezus mówi do wielkiego ludu, by się nie bać się poświęcić wierze swoje życie, by nie bać się złych ludzi – bo ci mogą ubliżyć tylko ciału. Mamy myśleć jedynie o Bogu, który rozstrzyga o całej naszej przyszłości. O życiu wiecznym, które Bóg obiecał tym, którzy pozostaną Mu wierni.

Mówi się, że w obliczu śmierci wszystko zmienia się nie do poznania. W zagrożeniu życia człowiek jest zdolny zaprzeć się sam siebie, swojego sumienia. Ale Jezus zna jeszcze wyższą wartość niż szacunek do siebie. Śmierci nie musi bać się ten, kto boi się Boga. A tą bojaźnią przed Bogiem nie jest paniczny strach, ale szacunek, respekt i oddanie względem Boga. Nie ma potrzeby bać się śmierci albo złych ludzi, skoro o naszej przyszłości decyduje jedynie Bóg!

Jezus mówi o tych ważnych tematach, ponieważ one także osobiście Jego dotyczą. Idzie do Jerozolimy naprzeciw własnemu cierpieniu i śmierci, przygotowuje więc na podobne sytuacje swoich uczniów, którzy także będą cierpieć prześladowanie.

Dziś za wiarę, dzięki Bogu, nie jesteśmy już prześladowani. Ale strach o życie nie minął. Nasi przyjaciele, a czasem i my sami jesteśmy zagrożeni chorobami nowotworowymi. Kiedy zasiadamy za kierownicą nigdy nie wiemy, czy wrócimy zdrowi. W każdej chwili może runąć nam wszystko, za co dotąd Bogu dziękowaliśmy. Ale i wtedy aktualne są słowa Jezusa: Nie bójcie się! Nie bójcie się chorób, wybuchów ani pijanych kierowców. Nie bójcie się o to, co może się wam stać. Bójcie się tylko Boga. Wasze życie nie jest w rękach złych ludzi ani okrutnych przygód – o waszym życiu i przyszłości rozstrzyga tylko Bóg. Jego się trzymajcie, bo wszystko inne minie.

Właśnie w środku tej mowy Jezusa przyszedł ktoś z tłumu, przerwał Jego nauczanie i powiedział: „Nauczycielu, powiedz mojemu bratu, aby się ze mną podzielił dziedzictwem”. Ten człowiek w ogóle nie wie o czym jest mowa! Kiedy Jezus mówi o życiu i śmierci, o istocie i sensie życia, ten człowiek myśli tylko o pieniądzach! Jakie to płytkie i przyziemne. Ale jakie to jest jednocześnie ludzkie i normalne! Przecież to są rzeczywiście ludzkie problemy, właśnie nad takimi sprawami zamartwia się dusza. Nie wiecznością, ale majątkiem. Nie Bogiem, ale dziedzictwem. I nie zmieniło się to ani trochę przez te dwa tysiące lat. Posiadłość, pieniądze, prawa autorskie, testament i dziedzictwo… – to wszystko także dziś zajmuje ludzkie myśli i burzy rodziny – jakby ludzie nie mieli nic ważniejszego od majętności.

Jezus się broni. Odmawia rozwiązania tego drobiazgu. Nie chce być i nie będzie naszym adwokatem. Są rzeczy, które musimy sami rozwiązać. Podział dziedzictwa jest uwarunkowany ugodą albo ustanowionym prawem. Kto się pokłócił z bratem musi to rozwiązać albo osobiście, albo w sądzie. Ten człowiek przyszedł pod nieprawidłowy adres. Ale Jezus ostatecznie jednak mu pomoże. Jakkolwiek nie w sprawie spadku, ale w tym, aby przeanalizował swoje życie. Jezus nie da się wciągnąć do niekończących się sporów o dziedzictwa, ale dobrze rozumie problemy ludzi i umie nam pomóc.
Tyle, że inaczej, niż tego oczekujemy.

Problemem tego człowieka nie jest, że może być bogaty, ale że uparcie o to zabiega. Zyskanie i utrzymanie majątku stało się głównym sensem jego życia. Zamiast przyjść i zapytać Jezusa, co ma zrobić, aby otrzymać życie wieczne, pyta, jak może dostać swoją część. Co prawda przynajmniej jest szczery. My może umiemy udawać, że nie zależy nam wcale na majątku, ale jeśli chodzi o wypłatę, nagrodę lub podwyżkę, jeśli można kupić coś taniej, albo nawet dostać za darmo, zapominamy o całym Bożym świecie. Wszystko jest podporządkowane temu, co sobie kupimy albo zaoszczędzimy. To jest jak zaraza, która opanowuje człowieka i mało kto może się na nią uodpornić.

Ale Jezus mówi: Człowieku, kto mnie ustanowił sędzią? On nie chce nas sądzić, ani się nad nami wywyższać. Chce nas z tego błędu wyprowadzić. Swoim podobieństwem o bogaczu pokazuje nam marność takiego chciwego postępowania. Człowiek uparcie trzyma się swojej mocy i swojego majątku, bo tym stara się zamaskować strach przed śmiercią, z którą nie może dać sobie rady.

Ale strach nie jest dobrym doradcą. Wiedzie do egoizmu, obojętności, rozczarowania i pogardy. Opanowuje człowieka, który polega sam na sobie i nie widzi żadnej trwałej przyszłości przed sobą. Kiedy człowiek zapomni o Bożym powołaniu do życia wiecznego, które daje zupełnie inną perspektywę, albo je ignoruje, jego myślenie zaczyna się poruszać w błędnym kole. Przeczytane dziś podobieństwo Jezusa może nas z tego koła wyciągnąć.

Czytamy w tym podobieństwie, że był pewien bogaty człowiek, do którego uśmiechnęło się szczęście. Jego pole obrodziło jak nigdy przedtem i w pierwszej chwili nie wiedział co ma z tym nadmiarem począć. Nie miał go nawet gdzie złożyć. Wiedział, że taki urodzaj zdarza się raz na całe życie. Nie miał żadnych długów, powodziło mu się do tej pory w miarę dobrze. Ten nadzwyczajny dar od Boga, którego sam nie potrzebował, mógł spokojnie rozdać tym, który już tyle szczęścia nie mieli. Mógł się z nimi radować i przyjaźnić przez wiele dni. Ale bogacz wymyślił coś lepszego. Wolał raczej zburzyć swoje stodoły i postawić większe, tylko po to, by móc to wszystko zachować dla siebie. Kiedy policzył ile zgromadził stwierdził, że właściwie już nie musi przez kilka najbliższych lat w ogóle pracować. To go oczarowało. Wyobrażenie pełnych magazynów pozbawiło go wszelkich obaw o przyszłość. Stodoły zastąpiły mu Pana Boga, którego teraz już właściwie w ogóle nie potrzebował, bo przecież miał wszystko.

Czy nie zastanawia nas fakt, że bogacz postanowił zburzyć wszystkie stodoły? Czyż nie mógł sobie pozwolić na wybudowanie kolejnego, nie niszcząc pozostałych? Być może faktycznie nie miał miejsca, być może chciał zagospodarować również przestrzeń nad powierzchnią ziemi i wybudować nie tylko większe ale i wyższe spichlerze. Ale abstrahując od tych dociekań, Jezus chciał przez to również pokazać nam ludzki nawyk burzenia, wyprzedzający wszelkie chęci budowania kontaktów i stosunków międzyludzkich.

Może jest to przejaskrawiony obraz, ale nie zmienia to faktu, że również my tak czasem uważamy. Chcemy być samowystarczalni. Sami sobie wierzyć, sami siebie móc obronić i się zabezpieczyć. A jedyne, co nas z tego błędu może wyprowadzić, to świadomość naszej skończoności. Dopiero wizja śmierci burzy nam domek z kart i pomaga zacząć myśleć inaczej.

Przypomnijmy sobie jakiś wypadek samochodowy. Kierowca wpada do rowu, wjeżdża w drzewo tym samym niszcząc doszczętnie auto, ale sam wychodzi z tego bez szwanku. Jaka to jest wtedy ulga! Z jaką miłością i szczęściem wtedy mówimy: „nie martw się o samochód, przecież to tylko blacha. Najważniejsze, że tobie się nic nie stało!” Strata pieniężna może i jest wysoka, ale jest to wtedy drobiazg w porównaniu ze zdrowiem kierowcy.

A teraz wyobraźmy sobie jeszcze rozmowę dwóch osób, młodego i starszego, już doświadczonego wiekiem mężczyzny. Młodzieniec mówi: „wyuczę się zawodu”. Starszy człowiek zaś pyta: „A co potem?” „Potem rozwinę interes”. „A potem?” „Na pewno stanę się sławny”. „A potem?” „Zestarzeję się, pójdę na emeryturę i będę korzystać z pieniędzy, które nazbieram na koncie bankowym”. „A potem?” „No cóż, chyba pewnego dnia umrę”. „No a potem?” – usłyszał młody człowiek ostatnie już, niepokojące pytanie.

Żaden samochód, dom, dziedzictwo, żadna funkcja czy kariera nie mogą się mierzyć z tym najwyższym darem, który otrzymaliśmy od Boga – naszym własnym życiem i obietnicą wieczności. Życiem z przyszłością.

Zwróćmy jeszcze uwagę na 21. werset tekstu kazalnego. „Tak będzie z każdym, który skarby gromadzi dla siebie, a nie jest w Bogu bogaty.” Mowa tu jest o gromadzeniu skarbów, czyli o czynności, bowiem człowiek musi się ciężko napracować, by móc żyć dostatnie. Przeciwstawione jest to byciu bogatym u Boga. Byciu, co znaczy, że człowiek nie jest w stanie zapracować na Królestwo Boże. Życie wieczne jest darem od Boga.

Nie jest ważne, czy jesteśmy bogaci na ziemi. Ważne jest jaką cenę ma nasze życie w Bożych oczach. Pan Jezus nas uczy, że z perspektywy przyszłości, z punktu widzenia Bożego Królestwa najwyższy priorytet ma inwestowanie w stosunki międzyludzkie. To jest sensem wezwania: idź i rozdaj wszystko co masz. Nie chodzi o to, by pozbawić się bezsensownie majątku i o nic więcej się już nie troszczyć. Bóg dał nam życie, abyśmy żyli dla drugich. Nasi bliźni, to są właśnie te stodoły, do których mamy wkładać nasze plony. Wszystko inne rozpłynie się jak para nad garnkiem. Niechaj słowa Jezusa będą dla nas zachętą w tę Niedzielę Diakonii, do służby miłosierdzia, do której, poprzez wyznawaną wiarę jest zobowiązany każdy chrześcijanin.
Amen.

2007/07/01

Recepta na dobre relacje międzyludzkie (Gal 6,2)

Jedni drugich brzemiona noście, a tak wypełnicie zakon Chrystusowy. Galacjan 6,2

W całym liście do Galacjan apostoł Paweł mówi o Zakonie, według którego Żydzi mieli postępować. Dekalog jest w dużej mierze "przykazanym" savoir vivre, czyli "jak ludzie mają postępować w relacji z innymi ludźmi". Następnie Paweł mówi o usynowieniu ludzi przez Boga. Jako chrześcijanie mamy pozostawać w dobrych kontaktach z innymi ludźmi, mamy prawo do wolności... o ile nie ograniczamy wolności innych. Końcówka tego listu także nas nie rozczarowuje i również mówi o relacjach z innymi ludźmi, które mają być kierowane przez miłość.

Jako wolontariusze podczas półkolonii letnich w ubiegłym roku śpiewaliśmy razem z dziećmi fragment 5 rozdziału listu do Galacjan, który przed chwilą także i tu zaśpiewaliśmy. Przypomnę: "owocem Ducha są: miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć wierność, łagodność, wstrzemięźliwość". To wszystko to wspaniała recepta na wspaniałe relacje międzyludzkie. Ale o receptach będzie jeszcze dziś mowa. Najpierw skupmy się na haśle rozpoczynającego się dziś tygodnia, które jest także dzisiejszą podstawą rozważania: Jedni drugich brzemiona noście, a tak wypełnicie zakon Chrystusowy.

O co Pawłowi chodzi? Mamy nosić brzemiona innych ludzi, nawet jeśli nierzadko mamy już dość naszych własnych?! A może jednak o coś innego...? Ktoś kiedyś powiedział, że kiedy zajmujemy się problemami innych osób, nie w sensie "wchodzenia im w paradę", ale w sensie pomagania, troszczenia się o nich, to wtedy nasze problemy stają się coraz mniejsze, i mniejsze… i już nie dają wrażenia, jakoby nas przerastały. Może Paweł właśnie to miał na myśli? Pomagać sobie nawzajem, przebaczać... A także utrzymywać dobre relacje z innymi. Bo kiedy one będą właściwe, będziemy się cieszyć Bożym błogosławieństwem, zarówno w życiu, jak i w naszej służbie.

Wysłuchajmy pewnego świadectwa, które pokaże nam, że w budowaniu właściwych relacji z innymi, należy zacząć od siebie:

Niegdyś wszystkich oceniałam
faryzeuszem byłam
aż dnia pewnego doznałam szoku
bo siebie zobaczyłam.
Biblia me błędy pokazała
nikt nie usprawiedliwił
ona jak lustro – kłamać nie mogła
a ja nie miałam alibi.
Teraz gdy tylko mam ochotę
osądzić kogoś innego
zaraz udaję się przed to lustro
by spojrzeć na siebie samego.
Jest to wspaniała rzecz w istocie
by innych nie krytykować
przyglądam się sobie samemu
- Ty możesz też spróbować.


Aby zacząć od siebie, ja i ty musimy sięgnąć po takie właśnie lustro, po Pismo Święte. I tak na przykład pod pieśnią nr 556 w śpiewnikach, którą będziemy śpiewać na zakończenie tego nabożeństwa, kryje się Psalm 133,1. "O jak to dobrze i miło, gdy bracia w zgodzie żyją…". Zgoda i jedność. To nie pojawia się automatycznie. Wymaga pracy i zaangażowania. Nie mam tu na myśli jednorodności, czy też jednomyślności w KAŻDEJ sprawie. To przecież jest niemożliwe. Jest czymś pożytecznym patrzeć na tę samą sprawę z różnych punktów widzenia. Ale jak dalej czytamy w tym Psalmie, Bóg błogosławi tę rodzinę, ten zbór czy organizację, które charakteryzują się jednością, a nie kłótliwością, zazdrością...

Największą w tym przeszkodą jest nasz język. Ma on zaledwie kilkanaście centymetrów długości, przeważnie go nie widać, a jednak to nim można budować lub niszczyć więzi międzyludzkie. Ze wszystkich Bożych stworzeń człowiek jest jedynym obdarzonym umiejętnością mówienia. Psy szczekają, krowy muczą, konie rżą, ale żadne z nich nie potrafi mówić. Dar mowy jest wspaniały, ale powinniśmy nieustannie pamiętać, jak właściwie używać języka. Tym bardziej, że, jak twierdzą specjaliści, przeciętny człowiek wypowiada 30.000 słów dziennie a ktoś obliczył nawet, że średnio 13 lat życia poświęcamy na mówienie.

Słowa, które wypowiadamy mogą być "listonoszami" błogosławieństwa, przynosząc pocieszenie, zachętę, radość i wsparcie, ale także mogą być siłą destrukcyjną. Przykładem może być dzisiejsza lekcja starotestamentowa. Bracia Józefa chcieli zabić go z zazdrości, wypowiadali przy tym wiele niemiłych słów. Ten jednak po latach cierpienia, które doznał przez nich, potrafił powiedzieć słowa, które mogą być dla nas wskazówką, jak możemy postąpić w podobnych sytuacjach: "Wy wprawdzie knuliście zło przeciwko mnie, ale Bóg obrócił to w dobro, chcąc uczynić to, co się dziś dzieje: zachować przy życiu liczny lud. Nie bójcie się więc. Ja będę utrzymywał was i dzieci wasze. Tak pocieszał ich i przyjaźnie z nimi rozmawiał" (I Mj 50, 20-21). To jest dokładne zastosowanie dzisiejszego tekstu: "Jedni drugich brzemiona noście."

Zapewne znamy dużo wersetów, które traktują o mówieniu (np. Nie to, co wchodzi do ust, kala człowieka, lecz to, co z ust wychodzi, to kala człowieka, Mat. 15,11), ale chyba zdarza się i tak mnie, jak i tobie, ze zapominamy o tym, iż mamy dwoje uszu, a tylko jedne usta… To, co słyszymy, jest dwa razy ważniejsze od tego, co mówimy. Pan każe nam zważać na słowa, które wypowiadamy do innych, jest nam nawet polecone "być nieskorym do mówienia", a to z tego względu, że często mówimy bez potrzebnego zastanowienia.

Łagodność i taktowność... to bardzo pomocne cechy w budowaniu więzi. Pewien sprzedawca obuwia powiedział swojej klientce: "Bardzo mi przykro, ale pani stopa jest za wielka, aby zmieścić się do tego buta". Inny sprzedawca natomiast w podobnej sytuacji powiedział: "Bardzo mi przykro, ale ten but jest za mały na pani nogę". Obydwaj mieli rację, ale tylko jeden z nich był taktowny.

Pewna wymyślona, zresztą całkiem zabawna, modlitwa brzmi następująco:

Drogi Ojcze Niebiański
Jak na razie idzie mi dziś całkiem nieźle. Nie plotkowałem. Nie straciłem panowania nad sobą. Nie byłem chciwy, zrzędliwy, niemiły, samolubny ani zachłanny. Nie byłem też niegrzeczny ani nietaktowny. Nie mówiłem bez zastanowienia i nie wypowiedziałem nic, czego nie powinienem był powiedzieć. Za wszystko to jestem Ci bardzo wdzięczny, ale za kilka minut, Ojcze, będę musiał wstać z łóżka, a wtedy będę potrzebował o wiele więcej pomocy.

Amen.

Wszyscy znamy przykazanie: Nie mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu. I najprawdopodobniej zdajemy sobie sprawę z tego, że przesadzanie, "ubarwianie" historii, jest w rzeczywistości formą kłamstwa. Wypływa z chęci zrobienia wrażenia na innych przez wzbudzenie zaskoczenia, zainteresowania, a być może także z chęci manipulacji. Efekty takiego postępowania są być może nie od razu widoczne, ale zawsze wypłyną na wierzch w postaci braku zaufania, podejrzliwości.. (O plotkowaniu już wspominać nie będę). Tak zachowujemy się my wszyscy. Nie da się oczekiwać od wszystkich dookoła "ideału", podczas gdy sami nimi nie jesteśmy. Napominać kogoś, podczas gdy mamy problem z samodyscypliną. Dlatego pomocą nam może być: "Jedni drugich brzemiona noście, a tak wypełnicie zakon Chrystusowy"… Gdy ktoś nas skrzywdzi, na przykład mową, nie stawajmy "okoniem". Nie dajmy się ponieść emocjom i nie rzucajmy kamieniami. Bo jest Ktoś, kto mówi także DO NAS, tak jak do tej cudzołożnicy: "I Ja cię nie potępiam: Idź i odtąd już nie grzesz."

Ale jak w tym całym zamieszaniu "wolno – nie wolno" kierować mamy swoim językiem?
W liście Jakuba 3,8 czytamy: "nikt z ludzi nie może ujarzmić języka". Kto zatem może to uczynić? Po odpowiedź sięgamy do Psalmu 141,3: "Panie, postaw straż przed ustami moimi, pilnuj drzwi warg moich". Król Dawid, jak czytamy, zdawał sobie sprawę z tego, że tylko Bóg ma moc, by opanować jego język, tak samo jak hamulec ma moc, by zatrzymać rozpędzony samochód. Ale ten hamulec sam z siebie go nie zatrzyma. Nasza stopa ma pewną rolę do odegrania. Podczas gdy Bóg zapewnia moc do opanowania języka, to my jesteśmy odpowiedzialni za to, by myśleć, czekać, modlić się, zamykać usta i szczerze pragnąć Bożej pomocy.

Gdy tracę panowanie, to także rozum tracę
Na tym, co wtedy powiem, nigdy się nie bogacę.
Gdy w złości wielkiej krzyczę i słów swych nie pilnuję
To zawsze coś się wymknie, czego później żałuję.
Nigdy jeszcze w gniewie nic dobrego się nie stało
Wiele zaś różnych rzeczy przeprosin wymagało.
Gdy patrzę na swe życie wstecz – na zysk i to, com straciła
To nigdy jeszcze – ani razu – ma złość się nie opłaciła.
Próbuję więc cierpliwą być, bo już się nauczyłam,
Że we wściekłości jeszcze nic mądrego nie zrobiłam.


Zwróćmy jeszcze naszą uwagę na poczucie humoru. Pomaga ono rozładować niejedno napięcie i spojrzeć na życie z pozytywnej perspektywy. "Wesołe serce jest najlepszym lekarstwem" mówi Salomon (Przyp. Sal. 17,22). Jednak zdarza się nam nie dbać o to z czego żartujemy i jak się odnosimy do bliźniego, szczególnie jeśli mamy "specyficzne" poczucie humoru. Nasi bliźni bywają bardzo wrażliwi i możemy zranić ich nawet wtedy, gdy udają, że się śmieją razem z nami. Sarkazm, dwuznaczność i niestosowność… to nie charakter sług Pańskich.

Te rady są przede wszystkim trudne do urzeczywistnienia dla młodzieży, która teraz jeszcze swemu szaleństwu daje upust, jako że później już nie będzie mogła za bardzo jak… Mnie jest bardzo trudno o tym mówić z tego miejsca, bo przecież należę do młodego pokolenia. Ale właśnie dlatego, że także młodzi ludzie są obecni na nabożeństwie dobrze jest podkreślać te kwestie. My chcemy się uczyć, jak mamy postępować, od starszych od nas, bardziej doświadczonych ludzi. Od was, drogie siostry i drodzy bracia.

Wysłuchajmy jeszcze recepty na dobre relacje międzyludzkie, którą zapowiedziałam na początku rozważania.

Przepis na dobre relacje międzyludzkie
Składniki:
4 szklanki zdrowej doktryny biblijnej
2 szklanki miłości
1 szklanka szczerości
1 szklanka dobrych chęci
3 łyżki zrozumienia
3 łyżki przyjaźni
3 łyżki determinacji
2 szklanki śmiechu

Zdrową doktrynę i miłość wlej do naczynia ze szczerością. Wymieszaj z dobrymi chęciami i zrozumieniem, następnie dodaj przyjaźń. Energicznie ugniataj dodając determinację. Wstaw do piekarnika i poczekaj aż wyrośnie. Po wyjęciu obficie polej śmiechem. Podawaj wielkie porcje na gorąco.

Pilnuj ust mych, drogi Boże
niech słowo przejść przez nie nie może
które przemyśleć chciałam
a szansy na to nie miałam.
Nie pozwól, kochany Panie
na ani jedno zdanie
co mówić nie przystoi
temu, kto się Ciebie boi.
Słowa zdrady, pełne złości
zamiast prawdziwej miłości
butne, pyszne i kłótliwe
pełne plotek, nieprawdziwe.
Nade wszystko jednak, Panie
takie jest moje błaganie:
chciałabym by słowa znikały
co nie dają Tobie chwały.
Spraw, bym mogła nosić
i nosiła brzemiona moich bliźnich...

2007/05/06

Przed i po (Gal 3,19–29)

Gal 3, 19–29

Czy kiedykolwiek widzieliście reklamy w stylu „przed i po”? Ukazują one najpierw zdjęcie osoby przed użyciem produktu reklamowego, na których nie wygląda zbyt ładnie. W zależności od tego, co dany produkt reklamuje, osoba jest otyła, łysa, udręczona albo po prostu nieszczęśliwa. Ale potem widzimy zdjęcie osoby już po użyciu produktu. Cudowna zmiana miała miejsce! Cokolwiek jej dolegało, teraz zniknęło bez śladu.

Apostoł Paweł czyni coś podobnego dla nas w Liście do Galacjan 3,19–29. Kreśli słowny obraz „przed i po”. Ukazuje, jakie było życie pod Zakonem i jakie jest życie teraz, kiedy jesteśmy w Chrystusie.

Życie pod Zakonem

Istnieje tendencja u chrześcijan, aby patrzeć na Zakon jako na coś, co było złe. Ale jest to nadinterpretacja funkcji, którą miał i jak się za chwilę okaże, nadal ma Zakon. Zwróćmy uwagę na następujące fragmenty Pisma Świętego:
O, jakże miłuję Zakon Twój, przez cały dzień rozmyślam o nim (Psalm 119,97). Pokój pełny mają ci, którzy kochają Twój Zakon, na niczym się nie potkną (Psalm 119,165), natomiast w Nowym Testamencie czytamy: Wiemy zaś, że zakon jest dobry, jeżeli ktoś robi z niego właściwy użytek (I Tym. 1,8). Żydzi uważali Prawo za cudowną rzecz. To ukazuje prawdziwą intencję Boga. Paweł przedstawia trzy funkcje Zakonu:

Po pierwsze - Prawo zostało dane z powodu przestępstw.

Czymże więc jest zakon? Został on dodany z powodu przestępstw, aż do przyjścia potomka, którego dotyczy obietnica; a został on dany przez aniołów do rąk pośrednika. Pośrednika zaś nie ma tam, gdzie chodzi o jednego, a Bóg jest jeden. (Gal. 3,19–20).

Zakon zastał dany, bo był kłopot z grzechem. Ale co było pierwsze, grzech czy Zakon? List do Rzymian 5,13 mówi: Albowiem już przed Zakonem grzech był na świecie, ale grzechu się nie liczy, gdy Zakonu nie ma. Został dany, ponieważ miał nauczyć ludzi różnicy między tym co jest dobre, a tym co jest złe. Miał ukazać jak powinno się postępować z własnym życiem.

Żeby to lepiej zrozumieć posłużmy się przykładem. Jest pewne prawo w regulaminie studenckim pewnego uniwersytetu, które zakazuje puszczania latawców z dachu akademika. Z pozoru prawo to wydaje się śmieszne, ale zostało ustanowione, ponieważ gdyby ktoś próbował to zrobić, kto wie jakby się to zakończyło? Prawo to ma zapobiegać wypadkom, które mogłyby mieć negatywne skutki. Zakon został dany z tego samego powodu.

Zwróćmy uwagę na sposób, w jaki został on przekazany:

– a został on dany przez aniołów do rąk pośrednika (Gal. 3,19). Podstawą do opowiadań o przekazywaniu Tory przez aniołów stały się najprawdopodobniej nadzwyczajne zjawiska, towarzyszące nadaniu Prawa na Synaju. Być może jednak w późniejszych czasach rabini nie wierzyli, że święty i wielki Bóg mógł osobiście zajmować się człowiekiem, stąd nauczali, że Zakon najpierw został dany aniołom.

– a został on dany aż do przyjścia potomka, którego dotyczy obietnica (Gal. 3,19)
Prawo zostało dane na okres tymczasowy. Zostało dane do czasu, aż przyjdzie coś lepszego, jeszcze wspanialszego. Zamiast działać stale, było raczej czymś prowizorycznym. Miało funkcjonować tak długo, dopóki obietnica się nie wypełni.

Samochód, którym czasami jeżdżę, ma zapasową oponę. Ale nie jest ona tak gruba, albo tak wytrzymała, jak pozostałe cztery opony. Jest stworzona tylko do tego, by po złapaniu gumy i wymianie na nią, dowieźć mnie do miejsca, w którym mogłabym zamienić ją już na normalną, wytrzymałą. Zakon jest bardzo podobny do tej zapasowej opony. Jest stworzony do tego, by zaprowadzić nas tam, gdzie mamy się znaleźć i gdzie możemy otrzymać coś lepszego.

Wobec tego, Prawo przychodzi do ludzi jakby z „trzeciej ręki” (Bóg – aniołowie – Mojżesz – lud). Jednak obietnica, pochodzi bezpośrednio od Boga. W dzisiejszej lekcji starotestamentowej czytaliśmy, jak Bóg swą obecnością poprzez dymiący piec i płonące pochodnie, przesuwał się między połaciami poświęconych zwierząt, aby ratyfikować przymierze z Abrahamem.

Po drugie – Prawo zostało dane, aby zamknąć wszystkich pod grzechem.

Czy więc zakon jest przeciw obietnicom Bożym? Bynajmniej! Gdyby bowiem został nadany zakon, który może ożywić, usprawiedliwienie byłoby istotnie z zakonu. Lecz Pismo głosi, że wszystko poddane jest grzechowi, aby to, co było obiecane, dane było na podstawie wiary w Jezusa Chrystusa tym, którzy wierzą. (Gal. 3,21–22)

Fakt, że Zakon został dany na okres pomiędzy zawarciem obietnicy a jej spełnieniem, sprowadza nas do ważnego pytania: czy Prawo stoi w sprzeczności z obietnicą Boga? Czy jest oponentem obietnicy zbawienia? Wręcz przeciwnie, mówi Pismo! To nie jest zagrywka dualistyczna: skoro jedno jest dobre, to drugie musi być złe. Prawdą jest natomiast, że Zakon nie został stworzony do tych samych celów, do których stworzona została obietnica. Nie mówimy przecież, że młotek jest zły, czy niesprawny tylko dlatego, że nie umie przepiłować drewna. Albo że drewno jest złe, bo nie może wbijać gwoździe. Mówiąc podobnie, Prawo nie zostało stworzone do tego, by dać życie, ożywić, więc nie dziwmy się że tego czynić nie może.

Jednak Zakon został stworzony po to, by zamknąć, dosłownie „uwięzić” wszystko pod grzechem, aby obietnica wiary Jezusa została dana tym, którzy wierzą. (W tekście greckim mowa jest o wierze Jezusa, a nie o wierze w Jezusa).

Prawo jest jak lustro, ukazuje gdzie człowiek jest brudny. Lustro nie oczyszcza z tego brudu. Ono nie jest stworzone do tego zadania, ale to nie zmienia faktu, że oczyszczenie jest koniecznie. To prowadzi Pawła do trzeciego punktu:

Prawo zostało dane, aby przyprowadzić nas do Chrystusa.

Zanim zaś przyszła wiara, byliśmy wspólnie zamknięci i trzymani pod strażą Zakonu, dopóki wiara nie została objawiona. Tak więc Zakon był naszym przewodnikiem do Chrystusa, abyśmy z wiary zostali usprawiedliwieni. A gdy przyszła wiara, już nie jesteśmy pod opieką przewodnika. (Gal. 3,23–25)

Mamy tu do czynienia z metaforą, zapożyczoną ze świata helleńskiego. Przewodnikiem, z greckiego: pedagogiem w ówczesnych czasach był przeważnie niewolnik, którego obowiązkiem było odprowadzać chłopca do szkoły i z powrotem do domu oraz czuwać nad jego ogólnym postępowaniem. Zatem jego głównym zadaniem nie było uczenie, a trzymanie w dyscyplinie. Paweł nawiązuje do tego obrazu i mówi, że Prawo jest jak pedagog, niańka, jak opiekunka prowadząca dziecko do szkoły, czuwająca nad jego wychowaniem. Fakt, że nie jesteśmy już pod pedagogiem nie znaczy, że nic nas już nie zobowiązuje, że możemy być bezkarni.

Wyobraźmy sobie, że znajdujemy się na statku przemierzającym Atlantyk. Nagle ogromny wstrząs i huk przerywa ciszę. Odzywa się alarm i okazuje się, że statek uderzył w górę lodową a teraz woda zalewa pokład. Na pewno zatonie. Ludzie wokół wpadają w panikę, kiedy statek zaczyna przechylać się na bok. Ale my wtedy zauważamy duży metalowy znak z napisem „koło ratunkowe” oraz strzałką wskazującą na dużą skrzynię. Bez wahania zdejmujemy ciężki metalowy znak, przykładamy go do piersi, trzymając się go kurczowo i wskakujemy do wody. Jaki jest rezultat? Opadamy na dno oceanu, toniemy. Dlaczego? Co poszło nie tak? Pomieszaliśmy znak z tym, na co ten znak wskazywał.

Judaizujący robili dokładnie to samo. Trzymali się kurczowo Zakonu zamiast Tego, na którego on wskazywał. I rezultat był rujnujący.

Powodem, dla którego dorosły człowiek nie potrzebuje już takiej opiekunki, nie jest wyłącznie to, że już dorósł, ale także to, że w jego wychowaniu chodziło o to, by kiedyś takiej niańki przestał potrzebować. Prawo było taką naszą opiekunką do dziecka, ale teraz, ponieważ już dorośliśmy, żyjemy w sposób, który nie wymaga już niańki.

Życie w świetle wolności

Zwróćmy uwagę na pewną zmianę gramatyczną w 26. wersecie - zmianę osoby. Do tego momentu Paweł mówił w pierwszej osobie liczby mnogiej: MY zostaliśmy zamknięci… Prawo stało się NASZYM pedagogiem… Już nie JESTEŚMY pod pedagogiem. Ale teraz następuje zmiana. Apostoł przestawia się na drugą osobę liczby mnogiej. Mówi: wszyscy JESTEŚCIE synami Bożymi.. wszyscy, którzy ZOSTALIŚCIE ochrzczeni... JESTEŚCIE w Chrystusie. To jest znamienne. Do tego momentu autor Listu do Galacjan opisywał żydowskie doświadczenia życia pod Zakonem. To były doświadczenia, których Galacjanie nie podzielali. Nigdy nie byli pod Zakonem. Byli poganami. Ale uzyskali doświadczenie zbawcze i weszli do niego bez pomocy Zakonu.

1. Wszyscy jesteście synami Bożymi

Tekst grecki mówi nam: Albowiem wszyscy jesteście synami Bożymi przez wiarę w Jezusie Chrystusie (Gal. 3,26).

Co to znaczy? To znaczy, że jeśli wierzymy w Jezusa Chrystusa, jesteśmy synami Bożymi w Jezusie Chrystusie. To jest różne od bycia tylko dzieckiem. Gdy wyobrazimy sobie jakiegoś syna, to może to być albo: jeszcze małe dziecko, nastolatek, albo już dorosły człowiek. Natomiast słowo „dziecko” zakłada wyłącznie wiek dziecięctwa.

2. Wszyscy (którzy) zostaliście ochrzczeni

Bo wszyscy, którzy zostaliście w Chrystusie ochrzczeni, przyoblekliście się w Chrystusa. (Gal. 3,27)

Judaizujący chcieli narzucić obrzezanie jako ceremonię wprowadzania do Kościoła. Ale chrześcijanie mają nowy akt inicjujący. Jest nim akt chrztu – przy czym mowa tu nie tyle o kontakcie z wodą, co o zanurzeniu w Jezusie Chrystusie. I Paweł ukazuje, że wszyscy, którzy zanurzyli się w Chrystusa, ci przyobleczeni zostali w Chrystusa, przywdziali styl życia Jezusa Chrystusa.

Sam chrzest nie wystarczy, aby człowieka przyłączyć do Chrystusa, samo zanurzenie go w wodzie nie czyni go dzieckiem Bożym. Apostoł, który gani judaizujących za nawoływanie do obrzezania mówiąc, że nie warunkuje ono zbawienia, nie może teraz uzależniać usprawiedliwienia od chrztu. Cały List do Galacjan mówi o tym, że jesteśmy usprawiedliwieni przez wiarę, a nie przez obrzezanie, czy sam chrzest. W Gal. 3,19–29 Paweł aż 7 razy wspomina o wierze, podczas gdy o chrzcie (zanurzeniu) mówi tylko raz. To właśnie wiara zapewnia usynowienie, chrzest wskazuje na nie jedynie w sposób zewnętrzny i namacalny.

3. Wszyscy jesteście jedno

Nie masz Żyda ani Greka, nie masz niewolnika ani wolnego, nie masz mężczyzny ani kobiety; albowiem wy wszyscy jedno jesteście w Jezusie Chrystusie. (Gal. 3,28)

Jeśli jakaś kobieta w Galackim zborze usłyszała nauczanie 26, wersetu, że wszyscy jesteśmy synami i zastanawiała się czy to także jej dotyczy, Paweł odpowiada jej właśnie w tym miejscu. Nasza wspólnota w Chrystusie działa ponad podziałami rasowymi, społecznymi czy biologicznymi wynikającymi z różnic płci. Wszyscy jesteśmy jedno w Nim. Jesteśmy sobie równi, zarówno pod względem potrzeby zbawienia, jak i tego, że Bóg daje nam to zbawienie zupełnie za darmo w Chrystusie.

4. Wszyscy jesteście potomkami Abrahama

A jeśli jesteście Chrystusowi, tedy jesteście potomkami Abrahama, dziedzicami według obietnicy. (Gal. 3,29)

Jeśli przyszliśmy w wierze do Chrystusa, który jest potomkiem Abrahama, wtedy jesteśmy z Nim jedno. A jeśli tak, to także my jesteśmy potomkami Abrahama. To, co judaizujący oferowali poganom w zamian za obrzezanie, jest dostępne i bez obrzezania, ale przez wiarę. W rzeczy samej, istnieje tylko jedna droga, dzięki której każdy może być dziedzicem obietnicy.
Amen.

2007/04/06

Wielki Piątek (1 Pt 2,20b–24)

I Piotra 2, 20b–24

PRZY KOŃCU CZASÓW MILIONY LUDZI ZGROMADZIŁY SIĘ NA ROZLEGŁEJ PRZESTRZENI PRZED BOŻYM TRONEM. WIELU Z NICH, OŚLEPIONYCH ŚWIETLISTĄ JASNOŚCIĄ, PRÓBOWAŁO SIĘ COFNĄĆ, ALE NIEKTÓRZY Z PRZODU SKUPILI SIĘ W MAŁE GRUPKI; DALECY OD POKORY, W ZAPAMIĘTANIU DYSKUTOWALI ZAWZIĘCIE.

– JAK BÓG MOŻE NAS OSĄDZAĆ? CÓŻ ON WIE O CIERPIENIU? – PYTAŁA ZUCHWALE MŁODA BRUNETKA. PODWINĘŁA RĘKAW KOSZULI, BY POKAZAĆ WYTATUOWANY NA RAMIENIU NUMER Z NAZISTOWSKIEGO OBOZU KONCENTRACYJNEGO. – BYLIŚMY TERRORYZOWANI... BICI... TORTUROWANI... AŻ W KOŃCU UMIERALIŚMY!

W INNEJ GRUPIE JAKIŚ MURZYN ROZPIĄŁ KOŁNIERZYK. – A CO POWIECIE NA TO? – ZAWOŁAŁ, POKAZUJĄC ZAROPIAŁĄ BLIZNĘ WOKÓŁ SZYI. –ZLINCZOWALI MNIE! NIE ZA ŻADNE PRZESTĘPSTWO, TYLKO ZA TO, ŻE JESTEM CZARNY!

W NASTĘPNEJ GRUPCE JAKAŚ NASTOLATKA W CIĄŻY SZLOCHAŁA: – PRZECIEŻ ZOSTAŁAM ZGWAŁCONA. DLACZEGO MAM TERAZ CIERPIEĆ? TO NIE BYŁA MOJA WINA...

NA CAŁYM OGROMNYM OBSZARZE WIELE BYŁO PODOBNYCH GRUP. WSZYSCY LUDZIE MIELI PRETENSJE DO BOGA ZA ZŁO I CIERPIENIE, JAKIE PANOWAŁO NA ŚWIECIE. JAK DOBRZE MUSIAŁO SIĘ ŻYĆ BOGU W NIEBIE, GDZIE WSZYSTKO JEST PIĘKNE I DOSKONAŁE, GDZIE NIE MA BÓLU ANI STRACHU, GŁODU ANI NIENAWIŚCI. CO BÓG MOŻE WIEDZIEĆ O TYM, CO CZŁOWIEK W ŻYCIU WYCIERPIAŁ? A SAM SZCZELNIE ODGRODZIŁ SIĘ OD TEGO WSZYSTKIEGO.

POSTANOWIONO WIĘC, ŻE KAŻDA Z TYCH GRUP WYŚLE SWOJEGO PRZEDSTAWICIELA, WYBRANEGO SPOŚRÓD TYCH, KTÓRZY DOŚWIADCZYLI NAJWIĘKSZEGO CIERPIENIA. ZACZĘLI WYSTĘPOWAĆ PO KOLEI: ŻYD, MURZYN, JAPOŃCZYK Z HIROSZIMY, JAKIŚ ARTRETYK POTWORNIE ZDEFORMOWANY CHOROBĄ, UPOŚLEDZONE DZIECKO, KTÓREGO MATKA ZAŻYWAŁA W CIĄŻY NARKOTYKI... ZGROMADZILI SIĘ NA BOKU I ODBYLI NARADĘ. W KOŃCU ZDECYDOWALI SIĘ PRZEDSTAWIĆ BOGU SWOJE STANOWISKO. BYŁO ONO RACZEJ JASNE:
ZANIM BÓG BĘDZIE MÓGŁ OSĄDZIĆ LUDZI, MUSI DOŚWIADCZYĆ TEGO WSZYSTKIEGO CO ONI. WYROK BRZMI: WYSŁAĆ BOGA NA ZIEMIĘ – NIECH TAM ŻYJE JAK CZŁOWIEK! NIECH URODZI SIĘ ŻYDEM. NIECH NAWET FAKT JEGO NARODZIN BĘDZIE PODEJRZANY. NIECH CIĘŻKO PRACUJE I NIECH NIKT TEGO NIE DOCENI, A NAWET NAJBLIŻSZA RODZINA NIECH UWAŻA GO ZA NIESPEŁNA ROZUMU. NIECH ZDRADZĄ GO JEGO NAJBLIŻSI PRZYJACIELE. NIECH ZOSTANIE NIEWINNIE OSKARŻONY, NIECH OSĄDZĄ GO NIESPRAWIEDLIWIE ORAZ NIECH ZOSTANIE SKAZANY PRZEZ STRONNICZY SĄD. NIECH BĘDZIE TORTUROWANY. NA KONIEC NIECH SIĘ PRZEKONA, CO NAPRAWDĘ ZNACZY BYĆ CAŁKOWICIE SAMOTNYM. WTEDY DAMY MU UMRZEĆ. NIECH UMRZE TAK, ŻEBY NIE BYŁO ŻADNEJ WĄTPLIWOŚCI CO DO JEGO ŚMIERCI. NIECH BĘDĄ OBECNI ŚWIADKOWIE, KTÓRZY TO POTWIERDZĄ.

GDY JUŻ WSZYSCY PRZEDSTAWICIELE LUDZKOŚCI DODALI SWOJE DO WYROKU, ZOSTAŁ ON WOBEC WSZYSTKICH ODCZYTANY. WŚRÓD ZGROMADZONYCH TŁUMÓW DAŁ SIĘ SŁYSZEĆ GŁOŚNY POMRUK APROBATY. ALE JAKOŚ ZARAZ POTEM NASTAŁA DŁUGA CISZA. NIKT NIE WYPOWIEDZIAŁ ANI JEDNEGO SŁOWA. NIKT SIĘ NIE PORUSZYŁ. NAGLE BOWIEM WSZYSCY ZROZUMIELI, ŻE TEN WYROK ZOSTAŁ JUŻ NA BOGU WYKONANY.


Ta historia bardzo dobitnie przypomina nam momenty, gdy sami w głębokim cierpieniu przeżywamy chwile zwątpienia, bądź gdy nawet skarżymy się Bogu, że nas opuścił w naszej męce, zapominając przy tym, że skazanie na potworność cierpienia faktycznie zostało już na Bogu wykonane.

Podczas porannego kazania usłyszeliśmy, iż krzyż i cierpienie należą do drogi Jezusa Chrystusa tak, jak i do naszej wiary. Zjawisko cierpienia dotyka każdego z nas. Cierpieniem może być trudne dzieciństwo, które zaowocowało emocjonalnym niepokojem, towarzyszącym człowiekowi przez całe życie. Cierpieniem może być wrodzone upośledzenie umysłowe czy psychiczne. Cierpieniem może też być nagła choroba, zwolnienie z pracy, niespodziewana utrata bliskiej osoby. Być może żyjemy samotnie wbrew naszej woli, jesteśmy ofiarami nieszczęśliwej miłości, udręki w małżeństwie czy depresji.

W Biblii na każdej niemalże stronie znajdujemy słowa mówiące o grzechu i cierpieniu, jednak ich celem nie jest wyjaśnianie pochodzenia tych rzeczy, lecz udzielenie nam pomocy w ich pokonaniu. Ogólnie rzecz biorąc cierpienie jest obcym elementem w świecie stworzonym przez Boga i dla cierpienia nie będzie już miejsca w Królestwie Bożym. Jest ono często wynikiem grzechu, czy to naszego, czy też innych ludzi. Należy jednak pamiętać, że tak, jak w przypadku Joba, nie każde osobiste cierpienie jest wynikiem osobistego grzechu. Cierpienie może być także wynikiem ludzkiej wrażliwości na ból, albo wytworem środowiska, jak powodzie, huragany czy trzęsienia ziemi.

Jaki więc związek zachodzi pomiędzy cierpieniami Chrystusa a naszymi cierpieniami? W jaki sposób krzyż może przemawiać do nas, pogrążonych w bólu? Przygotowałam sześć możliwości odpowiedzi na tak postawione pytanie:

Po pierwsze: krzyż Chrystusa jest zachętą do cierpliwej wytrwałości. Pomimo iż cierpienie powinniśmy uznawać za zło, a więc zdecydowanie się mu sprzeciwiać, to jednak zdarzają się sytuacje, kiedy trzeba je realnie przyjąć. Niezasłużone cierpienie jest elementem chrześcijańskiego powołania, skoro sam Chrystus cierpiał za nas, pozostawiając nam wzór i nakłaniając nas, byśmy podążali Jego śladem. On dał przykład zarówno wytrwałości, jak i zaniechania odpłaty, co może nas zachęcać w naszym chrześcijańskim biegu. Możemy „patrzeć na Jezusa”, gdyż On „wycierpiał krzyż, nie bacząc na hańbę”.

Po drugie: krzyż Chrystusa jest ścieżką wiodącą nas do dojrzałości w świętości. Czytamy w Liście do Hebrajczyków „I chociaż był synem, nauczył się posłuszeństwa przez to, co wycierpiał, a osiągnąwszy pełnię doskonałości, stał się dla wszystkich, którzy są Mu posłuszni sprawcą zbawienia wiecznego” (5,8–9). Otóż cierpienia Jezusa były sprawdzianem, w którym Jego posłuszeństwo stało się w pełni dojrzałe, czyli doskonałe. Jeśli więc cierpienie było środkiem, dzięki któremu bezgrzeszny Chrystus stał się dojrzały, tym bardziej my potrzebujemy tego środka ze względu na naszą grzeszność. Tak, jak cierpienie doprowadziło Chrystusa do dojrzałości poprzez posłuszeństwo, podobnie prowadzi ono do dojrzałości i nas wierzących, przez wytrwałość. Myślę nawet, że dzięki doświadczeniom większość z nas zgodzi ze stwierdzeniem, że choć cierpienie może nie być twórcze samo w sobie, to człowiek nie wzrasta bez cierpienia.

Po trzecie: krzyż Chrystusa jest symbolem cierpienia w służbie. Jezus cichy w swym charakterze i postępowaniu oraz łagodny w kontaktach z innymi został powołany przez Jahwe, by przywieźć Izraela z powrotem do Boga i żeby być światłem dla narodów. Wytrwał w swym zadaniu, choć Jego plecy znosiły chłostę, choć ludzie rwali Jego brodę i pluli Mu w twarz. Został poprowadzony jak jagnię na rzeź i umarł, ponosząc grzechy wielu. Wyraźnie widzimy w obrazie Jezusa, że cierpienie i służba, męka i misja są ze sobą połączone. A wiemy przecież, że dzisiaj misja sługi, polegająca na zaniesieniu światłości narodom, jest powierzona Kościołowi – czyli tobie i mnie. Tak, jak ziarno musi obumrzeć, aby wydać plon, tak sługa musi cierpieć, jeżeli chce przynieść światłość narodom. Trudno czasem jest przyjąć lekcję, jakiej udziela nam ziarno pszenicy. Ale faktycznie śmierć jest czymś więcej niż drogą do życia – jest tajemnicą obfitego plonu. Jeżeli ziarno pszenicy nie znajdzie się w ziemi i nie obumrze, będzie tylko pojedynczym ziarnem. Jeżeli jednak obumrze, zwielokrotni się. Dlatego cierpienie jest nie tylko integralną częścią służby, ono jest niezbędne dla służby owocnej i skutecznej.

Po czwarte: krzyż Chrystusa jest nadzieją ostatecznej chwały. Jezus, widząc swe zmartwychwstanie, wyraźnie wybiega wzrokiem poza samą śmierć, a swą chwałę dostrzega ponad cierpieniem. I rzeczywiście, to nadzieja chwały sprawia, że cierpienie również i dla nas może stać się możliwe do zniesienia. Pamiętajmy jednak, że Pismo nie daje nam wolnej ręki, abyśmy wedle uznania twierdzili, iż każde ludzkie cierpienie prowadzi do chwały. Jezus zapowiadając wojny, trzęsienia ziemi i klęski głodu, mówił o nich jako „początku boleści” zwiastującego koniec świata. Niemniej zapowiedzi te nie odnoszą się do zbawienia poszczególnych ludzi.
Oczywiście bardzo łatwo jest teoretyzować. Gorzej natomiast, kiedy tracimy z oczu cel naszej wędrówki, kiedy zapada nieprzenikniona ciemność, ogarnia nas przerażenie i nie widać żadnego promyka, który dawałby nam choć cień nadziei, że cierpienie może jednak przynieść pozytywny rezultat. Jedyne, co możemy w takich chwilach uczynić, to przylgnąć do krzyża, bowiem sam Jezus pokazuje, że błogosławieństwo przychodzi przez cierpienie.

Po piąte: krzyż Chrystusa jest podstawą racjonalnej wiary. Wszelkie cierpienie fizyczne i emocjonalne stanowić będzie z pewnością próbę dla naszej wiary. Krzyż Chrystusa zapewnienia nas, że zupełną niemożliwością są klęska sprawiedliwości lub porażka miłości, ani teraz, ani w dniu ostatecznym. Gdy zatem w cierpieniu i boleści szatan nachodzi nas z myślami, byśmy złorzeczyli Bogu, to my przypomnijmy sobie kim jest ten, który nas kusi. Czy przypadkiem nie jest on już pokonany, przez Chrystusa zwyciężony? Zatem najrozsądniejszą rzeczą jest ufać Bogu.

Krzyż nie rozwiązuje problemu cierpienia, ale daje nam właściwą perspektywę patrzenia na cierpienie. Ponieważ Bóg zademonstrował swą świętą miłość i sprawiedliwość w wydarzeniach krzyża, żadne inne wydarzenie, obojętnie czy osobiste czy na skalę globalną, nie może tego przekreślić ani temu zaprzeczyć.

Ostatnim sposobem powiązania cierpień Chrystusa z naszymi jest Jego krzyż, będący dowodem na to, że Bóg w swej miłości solidaryzuje się z nami w naszym cierpieniu. Ponieważ to nie żądło cierpienia jest samo w sobie nieszczęściem. Nie jest nim nawet ból czy niesprawiedliwość, lecz pozorne opuszczenie przez Boga w cierpieniu. Ból można znieść, ale obojętności Boga – nie. Czasami wyobrażamy sobie, ze Bóg drzemie sobie smacznie na bujanym fotelu, lub że wcale nie interesuje Go fakt, iż na ziemi miliony ludzi umierają na przykład z głodu, czy jako ofiary niesprawiedliwych konfliktów. Bywa, że myślimy o Nim jako o widzu, który w zaciszu własnego bezpieczeństwa niemalże napawa się obserwowanym spektaklem zatytułowanym „cierpienie świata”. Ale krzyż zadaje kłam tej straszliwej karykaturze Boga. Nie można wyobrażać Go sobie w fotelu na biegunach, lecz na krzyżu. Bóg, który dopuszcza, abyśmy cierpieli, kiedyś sam cierpiał w Chrystusie, a obecnie dalej cierpi – wraz z nami.

Czasami czujemy się w cierpieniu tacy przybici, przygnębieni i bezsilni. A co ma powiedzieć Chrystus, który został przybity do krzyża? Lecz zesłanie Jezusa na ziemię i Jego krzyżowa śmierć, to jest właśnie Boża metoda na nasz grzech i cierpienie. Choć jest okropna ze względu na męczeństwo Jezusa, jest ona ze wszech miar adekwatna do naszego położenia. Wejście Boga w naszą okropność i cierpienie, jest adekwatne poprzez doznanie takiej egzystencji, jaką my mamy. Dlatego i w taki sposób, Jezus Chrystus stał się Bogiem do spraw ludzkich. Jest jedynym i najlepszym specjalistą w tej dziedzinie. I jeśli faktycznie czujemy się przybici pewnymi sprawami, przylgnijmy do krzyża, bowiem On to już wszystko wycierpiał a teraz nam pomoże to przetrwać. Pamiętajmy także, że ta Boża metoda jest nie tylko adekwatna do naszej doli tu i teraz, ale była niezbędna dla naszego zbawienia na wieki.

Dziękujemy Ci, Boże, że nie uratowałeś sam siebie i nie zstąpiłeś z krzyża, dziękujemy Ci, że nie jesteś tylko tam, gdzie dzieją się cuda, ale także tam, gdzie ludzie cierpią. Daj, byśmy w pokorze przyjmowali każde chwile Twojej bliskości, jak i Twojego milczenia.
Amen.