2009/06/28

Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie (Łk 15,22-24)

Ojciec zaś rzekł do sług swoich: Przynieście szybko najlepszą szatę i ubierzcie go; dajcie też pierścień na jego rękę i sandały na nogi, i przyprowadźcie tuczne cielę, zabijcie je, a jedzmy i weselmy się, dlatego, że ten syn mój był umarły, a ożył, zginął, a odnalazł się. I zaczęli się weselić. Łk 15,22-24

Dopomóż nam, Panie, abyśmy byli nie tylko słuchaczami, lecz i wykonawcami Twojego Słowa. Otwórz nasze serca, aby przyniosło ono obfity owoc. I pomóż, byśmy mieli cały tydzień Twoje słowo w pamięci i przestrzegali Twoich napomnień. Amen.

"Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie". Codziennie gazety drukują nowe zdjęcia poszukiwanych ludzi... Wyobrażam sobie ile zdjęć może mieć wydrukowanych Bóg w takiej swojej "gazecie"... Ile grzeszników zeszło z Jego ścieżki, ile zgubiło się w zakamarkach swojego życia, problemów czy nawet radości.

Wszystkie dzisiejsze przypowieści mówią o zgubach. Pierwsza o owcy, która może symbolizować coś, za co jesteśmy odpowiedzialni, druga mówi o drachmie, czyli m.in. o relacji z innymi ludźmi, trzecia mówi o zgubieniu samego siebie.

W każdym jednak przypadku zguby się poszukuje. Wysyła się zdjęcia zagubionej osoby do gazety, informuje znajomych, wywiesza plakaty na słupach, odwiedza Biuro Rzeczy Znalezionych. Czas poszukiwania jest pełen napięcia, niepewności i obaw. Ale cierpliwość i dokładność popłaca. Gdy się znajdzie zgubę krzyczy się eureka! (co po grecku oznacza: odnalazłam!). Znalezienie to przynosi olbrzymią radość. Każdy zna to ze swoich codziennych doświadczeń. Pojęcie radości jest w naszym ziemskim doświadczeniu podobne do radości odczuwanej przez aniołów przy nawróceniu się, jakiegoś grzesznika. Zrozumiałe jest więc, że ojciec w trzeciej przypowieści nie zgadzał się ze skargą swojego starszego syna i uważał, że wyprawienie uczty z muzyką i tańcami, aby uczcić powrót zaginionego syna, było całkowicie słuszne i uzasadnione, jak również całkowicie słuszne i uzasadnione było jego oczekiwanie, że starszy syn przyłączy się do tego.

Jak to się mówi: "punkt widzenia zależy od punktu siedzenia". Zatem o trzech przypowieściach z 15 rozdz. Ewangelii Łukasza można mówić w sposób wieloraki. Niektórzy będą widzieć w nich przypowieści o miłosierdziu, i tak zamiast tytułu „Syn marnotrawny” mowa byłaby o "Miłosiernym Ojcu". Utożsamiamy się wtedy z zaginioną owcą czy skruszonym synem marnotrawnym, wybieramy dla siebie lepszą rolę, przecież kończy się pozytywnie. Tak jak komedie romantyczne :) Jednak, jak czytamy w pierwszych wersetach tego rozdziału, wszystkie przypowieści skierowane są do tych sprawiedliwych, czyli uczonych w Piśmie i faryzeuszy (stronnictwo osób świeckich). To oni grają główną rolę. A w tę rolę już jakoś trudniej jest się nam wcielić. Przyjęty powszechnie tytuł przypowieści "Syn marnotrawny" stawia w uprzywilejowanej sytuacji młodszego syna, z którym chętnie się utożsamiamy, ponieważ wydaje się nam, że historia starszego jest tylko dodatkiem. Czy rzeczywiście nie jest tak, że z niechęcią utożsamiamy się z nim? Może jest tak dlatego, że zbyt jesteśmy do niego podobni? Role odwracają się: zaginiona owca i zgubiona drachma zostały odnalezione, celnicy i grzesznicy zbliżyli się – przebaczono im i nie są już grzesznikami, a faryzeusze i uczeni w Piśmie, nie okazują skruchy, odłączają się od Dobrego Pasterza. Oni stają się właściwie grzesznikami, ponieważ odrzucają zaproszenie do udziału w radości z odnalezienia. Nie zachowują się jak sąsiedzi wdowy czy przyjaciele Pasterza.

Faryzeusze i uczeni w Piśmie nie zrozumieli także, że radość z odnalezienia jest udziałem nie tylko zaginionej owcy i jej pana, lecz dotyczy wszystkich owiec. Winna ona zagościć u sąsiadów i przyjaciół. Zaproszeni są wszyscy: krąg poszerza się i obejmuje swoim zasięgiem niebo i aniołów Bożych. Odmowa radowania się z Jezusem i dzielenia radości spowodowanej udzielonym i otrzymanym przebaczeniem świadczy o pogardzie dla radości nieba, oznacza szemranie przeciwko Bogu.

Faryzeusze męczyli się aby przestrzegać Bożych przykazań. Tak jak starszy brat byli dumni ze swoich dokonań, ale nigdy nie przyniosło im to radości, poczucia wspólnoty z Bogiem ani pewności zbawienia. To co robili, nie robili z przekonania a z przymusu – społecznego, rodzinnego, narodowościowego... Ale tutaj byli niektórzy z tych celników i ludzi grzesznych, którzy złamali praktycznie wszystkie przykazania i żyli w grzechu a poprzez zwykłą skruchę i wiarę mogli cieszyć się przyjęciem przez Chrystusa i odczuć prawdziwą Jego akceptację w swoich sercach – to było tak, jak gdyby dla nich zaczęła się już wielka uczta. To rozzłościło faryzeuszy.

Trzecią przypowieść, o synu marnotrawnym, można podzielić na dwie części, z których pierwsza dotyczy młodszego syna a druga starszego, łączy je czasownik "dawać" (daj mi to, daj mi tamto). Nie ma przesady w słowach ojca, kiedy mówi on: "ten syn mój był umarły". Rezygnując z życia właściwego synowi, młodszy syn umarł dla swojego ojca. Umarł tym bardziej, że zniknęła przypadająca mu część spuścizny – ostatniej więzi łączącej go mimo woli z ojcem, sprawiającej, że nadal żył jak syn, chociaż nie był tego faktu świadomy. Teraz, kiedy wszystko roztrwonił i kiedy nie może już korzystać z tego, co dał mu ojciec, spróbuje żyć inaczej. Sądzi, że będzie mógł żyć samodzielnie – pójdzie do pracy. Jednakże jego praca jest daremna i przymiera głodem. Wraca więc do jedynego człowieka, od którego kiedyś coś otrzymał. Wraca jednak z myślą o zostaniu najemnikiem i życiu z własnej pracy, z zasług. Ojciec uprzedza jego słowa i nie pozwala mu na taki afront. I oto zamiast wynagrodzenia, syn znowu otrzymuje obfitość darów, które nie są wynikiem jego pracy.

Podobnie jak młodszy syn, starszy też zachowuje się jak najemnik, a nie jak syn: "oto tyle lat ci służę" mówi. Ojciec nie jest dla niego kimś, komu zawdzięcza on codziennie wszystko, lecz kimś, kto winien mu jest zapłatę za jego pracę. Nie rozumiał, że na życie nie można zapracować, lecz że otrzymuje się je i że się je daje. Młodszy syn uświadamia sobie, że nikt poza ojcem nie dał mu jeść, a starszy wyrzuca ojcu, że nigdy nie dał mu koźlęcia do ucztowania. Czyni to akurat w chwili kiedy ojciec kazał zabić utuczone cielę – nie tylko dla młodszego syna, lecz również i dla niego!

Wszyscy są grzesznikami. Starszy syn nie jest wcale lepszy od młodszego. Robi dokładnie to samo, co zarzuca swojemu bratu: jego brat opuścił dom, on zaś nie chce do niego wejść, skazując się, tak jak tamten, na głód. On również domaga się majątku: młodszy syn zjadł swoją część, reszta ma należeć do niego. Obaj bracia uważają, że pożywienie, a więc i życie, jest owocem ich pracy. Ani jeden, ani drugi nie żyje jak prawdziwy syn. W chwili kiedy młodszy znowu zostaje usynowiony, okazuje się, że starszy przestaje być synem.

Jednak ani młodszy ani starszy syn marnotrawny nie są głównymi postaciami w tej przypowieści. Jest nią od początku do końca ojciec. Ukazany jako ten, który daje a żąda. I jako jedyny, który daje wszystko: dziedzictwo, ubranie, pokarm. Bardziej niż ubranie, to pokarm jest symbolem daru płynącego od Boga i wyraża sposób, w jaki winniśmy ten dar przyjmować. Dziedzictwo przekazywane jest tylko raz, a ubranie w kolejnych porach roku; pokarm natomiast dawany jest codziennie. Dar ten powinien być przyjmowany dzień po dniu jako doskonały znak Jego obfitości.

Każda z trzech przypowieści składa się jakby z dwóch części. W pierwszej występuje zaginiona owca i młodszy syn, w drugiej zgubiona drachma i starszy syn. Na końcu każdej części następuje radość z odnalezienia. Wszyscy są zaproszeni do radowania się i ucztowania z okazji powrotu nawróconego grzesznika. Zaproszony jest i starszy syn, przyjaciele, sąsiedzi, faryzeusze i uczeni w Piśmie. Jednak podobnie jak starszy syn, faryzeusze i uczeni w Piśmie wystrzegają się naruszania któregokolwiek z Bożych przykazań. Nie gubią się na pustyni, nie opuścili domu dla rozrzutnego i nieroztropnego życia. Zagubiona drachma nie opuściła domu, a mimo to została zupełnie utracona. Jedyny grzech faryzeuszów i uczonych w Piśmie polega na tym, że nie odczuwają potrzeby wyrażenia skruchy i że odmawiają swoim braciom miłosierdzia, a Ojcu i Jezusowi władzy przebaczania. Grzech ten jest tak poważny, że jeśli się do niego nie przyznają, sami także ulegną zagubieniu i śmierci.

Zaskoczony żalem swojego starszego syna, ojciec wyjaśnił, że radośnie przyjmując do domu syna marnotrawnego, nie karał w żadnej mierze starszego syna ani nie pozbawiał go tego, co mu się należało. "Wszystko moje do ciebie należy" – powiedział ojciec. To syna jednak nie uspokoiło. "Od tylu lat ci służyłem" – powiedział, ukazując mentalność niewolnika. Nie czuł, że jest dziedzicem wszystkiego, co ojciec posiadał, ponieważ po prostu nie było w tym żadnej jego zasługi, że był synem tego ojca. Tak jak zwykły niewolnik, myślał o zdobyciu wszystkiego dla siebie poprzez własną ciężką pracę. Hojność wobec zbankrutowanego, ale skruszonego młodszego brata nie była dla niego wyrazem niezasłużonego bogactwa jako spadkobiercy wszystkiego co ojciec posiadał, lecz trwonieniem zdobytych z trudem dochodów, których nie chciał rozdawać. Nie chciał dzielić radości uczty wyprawionej takim kosztem. W taki sposób i z podobnych powodów, wielu ludzi wyklucza umyślnie możliwości dzielenia z Bogiem radości odkupienia przez Zmartwychwstałego zarówno teraz, jak i w życiu przyszłym.
Ojciec w przypowieści to Ojciec pełen miłosierdzia. To także Jezus: przyjmuje grzeszników i jada z nimi. Przyjście Chrystusa na świat, to inaczej wysłanie listu gończego za nami. On nas poszukuje, ponieważ przez grzech zostaliśmy zgubieni. Jego śmierć na krzyżu to ojcowskie wyjście nam na przeciw, kiedy jesteśmy jeszcze daleko od domu, głodni i brudni. On wtedy nas mocno do siebie przytula i krzyczy: eureka!

Jeśli zatracimy naszą odpowiedzialność za siebie i innych, jeśli popsujemy nasze relacje z innymi ludźmi, a w końcu jeśli zgubimy się w grzechu, nie bądźmy jak ten starszy syn, ale poszukajmy naszych zgub, naprawmy to, co nas dzieli, co sprawia nam ból, wreszcie dajmy się odnaleźć Bogu. A potem wspólnie cieszmy się, jak ojciec: syn mój był umarły, a ożył, zginął, a odnalazł się. I zaczęli się weselić.

Nazwa „przypowieść o miłosierdziu” będzie słuszna, jeśli zrozumiemy, że nie chodzi tu tylko o miłosierdzie Boga i Jezusa, lecz także o miłosierdzie, które my powinniśmy okazać naszym grzesznym bliźnim. Zwykle zaś nadawany tytuł „Przypowieść o synu marnotrawnym” będzie bardziej uzasadniony, jeśli zrozumiemy go jako kierowane do starszego brata i do nas samych wezwanie, żebyśmy także i my byli uosobieniem Bożej obfitości objawionej nam w Jezusie. Byśmy byli kanałem Jego darów dla naszych bliskich, znajomych i nieznajomych. Amen.

2009/05/10

Na scenie wielkiego teatru (1 Moj. 2,4b-9.15)

1 Moj. 2,4b-9.15

NA SCENIE WIELKIEGO TEATRU POJAWIA SIĘ CZŁOWIEK. KURTYNA STWORZENIA JUŻ DAWNO WZBIŁA SIĘ W GÓRĘ, ORKIESTRA ZACZĘŁA GRAĆ: SŁYCHAĆ PTASIE TRELE, RŻENIE KONI, POPISKIWANIE MAŁYCH MYSZEK. SCENOGRAFIA JEST SKROMNA: DRZEWA, DOM I POLE. NIC WIĘCEJ. DOPIERO NA ZNAK REŻYSERA CZŁOWIEK ROZPOCZYNA PRACĘ: MA UPRAWIAĆ OGRÓD I STRZEC GO. ZAKASAŁ JUŻ RĘKAWY, SIĘGNĄŁ PO ŁOPATĘ. CZAS PŁYNIE. NAWET WIDZ Z OSTATNIEGO RZĘDU DOJRZY, JAK ÓW CZŁOWIEK CIĘŻKO PRACUJE. JEDNAK TEN SZYBKO SIĘ MĘCZY, TRUDZI. PRZYSTANĄŁ NA CHWILĘ, OTARŁ POT Z CZOŁA.

PO JAKIMŚ CZASIE NAGLE CZŁOWIEK ROZGLĄDA SIĘ WOKÓŁ SIEBIE, JAKBY POTRZEBOWAŁ SUFLERA, NAWET WŚRÓD WIDZÓW SZUKA PODPOWIEDZI – CZYŻBY ZAPOMNIAŁ SWOJEJ KWESTII? ZDAJE SIĘ BYĆ ZUPEŁNIE ZAŁAMANY. WIDZOWIE SĄ ZDEGUSTOWANI. DZIWIĄ SIĘ, JAK ON W OGÓLE MÓGŁ DOSTAĆ TĘ PRACĘ?

ZBLIŻA SIĘ PRZERWA W PRZEDSTAWIENIU.

Czy wy, drogie siostry i bracia, nie znajdujecie w tym obrazie czegoś znajomego? Ja często zachowuję się jak ten człowiek.

Po nawróceniu dostałam angaż w filmie dokumentalnym pt. "Moje życie z Chrystusem", ale co jakiś czas zapominam swojej roli. Nie wiem co mam robić, jak się zabrać do danego zadania, gubię się. Mnóstwo różnorakich trosk i zmartwień powoduje we mnie ogromne zmęczenie. Zanim jeszcze zaczęłam porządnie pracować, już mam ochotę iść na emeryturę. Często chciałabym wziąć urlop, urlop od odpowiedzialności, od podejmowania decyzji, urlop od innych ludzi. Przeżywam trudności ze znalezieniem i określeniem swojego miejsca, myśli o przyszłości napawają mnie lękiem. Już pod koniec tego miesiąca rozpoczyna się moja ostatnia sesja egzaminacyjna, zbliża się termin obrony magisterskiej. Jednak największą moją troską jest jednak pytanie: Co dalej mam robić po studiach? Nowa praca.. ale jaka? Nowe miejsce zamieszkania, ale gdzie? Założenie rodziny, większa odpowiedzialność. Martwię się.

To są tylko moje troski. A wasze? Każdy z nas ma lub miał problem ze znalezieniem swojego miejsca, swojego powołania, sensu w życiu.

W wersecie 4 podstawy dzisiejszego kazania czytamy: Takie były dzieje nieba i ziemi podczas stworzenia. Niebo i ziemia. Popatrzcie - Bóg dokładnie zadbał o to, byśmy mogli twardo i bezpiecznie stąpać po ziemi i mieli dach nad głową. To są dwa punkty odniesienia, które określają przestrzeń, w której żyjemy. To jest nasze miejsce. A między tą ziemią a niebem jest duża przestrzeń, w której możemy się realizować, realizować nasze powołanie. To na początek. Czytajmy dalej.

W dniu, kiedy Pan Bóg uczynił ziemię i niebo, a jeszcze nie było żadnego krzewu polnego na ziemi ani nie wyrosło żadne ziele polne. bo Pan Bóg nie spuścił deszczu na ziemię i nie było człowieka, który by uprawiał rolę, a tylko mgła wydobywała się z ziemi i zwilżała całą powierzchnię gleby.

Jedną z innych ludzkich trosk jest niepokój przed samotnością, strach, że przy realizacji naszego powołania jesteśmy pozostawieni sami sobie. A już na pierwszych kartach Pisma Świętego Bóg stara się nas zapewnić, że On nam na bieżąco i nieustannie towarzyszy, wspiera nas zza kulis, podpowiada ze Swojej budki suflera.

Nam daje prawo i wspaniały przywilej pracy, uprawiania roli, jednak pamiętajmy, iż to On zsyła deszcz. Składając to ważne zadanie w nasze ręce, Bóg nie chciał nikomu z nas ubliżyć. To nie jest z Jego strony niegrzeczne. I, co więcej, nie chodzi o to, że mamy się zabrać za ten trud uprawiania roli, bo taki jest nasz obowiązek. On otwiera szeroko ramiona i mówi: "chodź, pokażę ci jak to zrobić", albo lepiej - "zrobimy to razem". Nasza codzienna praca i wszystkie te, zarówno regularne, jak i nagle pojawiające się zajęcia są po prostu kolejnym miejscem Bożego działania, miejscem, w którym deszcz błogosławieństw pada na potrzebującą tego glebę.

Odczytany opis aktu stworzenia jest napisany z innej perspektywy niż pierwszy, zawarty w poprzednim rozdziale, ale jest też jego rozwinięciem. Punkt ciężkości nie zasadza się tu na stworzeniu świata w ciągu siedmiu dni, na rozróżnianiu stwarzanych istot czy precyzyjnym opisie wydarzeń, jak to ma miejsce w pierwszym rozdziale Genesis. Tutaj, począwszy od 4. wiersza 2. rozdziału najważniejszy jest człowiek. Mowa jest o Bogu w stosunku do Jego ludu.

Ta niesamowita wiadomość o tym, że "Bóg wchodzi w relację z człowiekiem" puszczona w obieg wszechświata i czasu rozpoczyna się właśnie od aktu stworzenia człowieka. Ukształtował Pan Bóg człowieka z prochu ziemi i tchnął w nozdrza jego dech życia. To ładna gra słów. Adam, czyli po hebrajsku ziemianin, człowiek, został stworzony z Adamah – z ziemi. Nie tylko ciało, ale także imię zostało wzięte z ziemi.
Ziemia, rozumiana jako synonim naszego powołania czy pracy, jest tu ukazana w bardzo pozytywny sposób. W wersecie 15 czytamy, że Pan Bóg osadził człowieka w ogrodzie Eden, aby go uprawiał i strzegł. Mamy zajmować się swoimi zadaniami na tej ziemi także dlatego, że ta ziemia jest nasza. Ponieważ my jesteśmy z tej ziemi. Nawet nasze imię z niej pochodzi.

Gdy w pokorze przyjmiemy i zaakceptujemy Boże prowadzenie, wtedy odkryjemy, gdzie jest nasze miejsce. Zrozumiemy, że naszym powołaniem jest po prostu życie, jak czytamy w 7 wersecie: wtedy stał się człowiek istotą żywą. Nasi rodzice, dzieci, małżonkowie, pracodawca, przyjaciele, znajomi... ci wszyscy to jest właśnie nasze środowisko, nasz Eden, w którym Bóg nas osadza, ogród, który mamy pielęgnować i strzec. Bóg powierza nam tak wiele. Dzieli się z nami Swoim stworzeniem i udostępnia przestrzeń do życia. Więcej – dzieli się z nami Swoim Duchem, umożliwia poznanie Jego doskonałego planu miłości i sprawiedliwości, utrzymuje przy życiu, udostępnia swoją Opatrzność i pozostaje w bliskim kontakcie.

Ponadto - Bóg jest w stanie troszczyć się o nasze życie. On wie, co dla nas dobre i co jest złe. Jeśli chcemy dobrze funkcjonować w tym świecie, musimy naśladować instrukcje Twórcy, metodę, którą przeznaczył dla świata i metodę, którą nam wyznaczył. A posławszy Jezusa, otworzył drogę powrotu do Siebie, umożliwił i pokazał sposób, w jaki człowiek może do Niego wrócić. Ze starego, upadłego świata, który stworzył, wprowadza w życie nowe stworzenie (II Kor. 5,17). Nowe stworzenie to determinacja Boga, by nie porzucić starego stworzenia. Ponieważ Bóg jest Stwórcą, jest też w stanie być Zbawicielem.

Adam był Bożym pracownikiem. Miał rozsądnie zarządzać Bożymi zasobami. My także bądźmy tego świadomi. W końcu, mamy tylko to, co Bóg dał nam do zrobienia. Być może Bóg dał nam jakąś działalność, obojętnie czy w biurze w drapaczu chmur, czy na gospodarstwie na szerokiej równinie. Być może opiekujemy się domem, być może jeszcze się uczymy, albo jesteśmy na emeryturze czy rencie - wszędzie sytuacja jest taka sama. - Nadal pracujemy dla Boga. To On nas wynajął i nie zerwał z nami umowy.

I sprawił Pan Bóg, że wyrosło z ziemi wszelkie drzewo przyjemne do oglądania i dobre do jedzenia oraz drzewo życia w środku ogrodu i drzewo poznania dobra i zła. On będzie nam błogosławił, tak jak sprawił, że ogród Eden był piękny, a jego owoce dobre do jedzenia. Pośrodku ogrodu były dwa drzewa i tylko z jedno z nich Adam i Ewa mogli zrywać owoce. W naszym życiu jest podobnie. Drzewem, który stoi w samym centrum naszego życia, ma być krzyż Jezusa Chrystusa. Stwórca nie tylko wyposażył nasz Eden w zwierzęta i roślinność, ale i w to najważniejsze, w Zbawiciela, który jest także naszym suflerem, przewodnikiem w życiu.

PRZERWA W PRZEDSTAWIENIU ZARAZ SIĘ SKOŃCZY. WIDZOWIE UDADZĄ SIĘ POWOLI NA SWOJE MIEJSCA. WSZYSCY SĄ CIEKAWI, CZY AKTOR ZDĄŻYŁ ZAJRZEĆ DO SCENARIUSZA I DOUCZYŁ SIĘ SWOJEJ ROLI.
MY NIE MUSIMY ZAPOMINAĆ NASZEJ KWESTII, GUBIĆ SIĘ. ZIEMIA, POD NASZYMI STOPAMI, TO JEST NASZA ZIEMIA. A NIEBO NAD NAMI NALEŻY DO NASZEGO OJCA. NIE JESTEŚMY TU OBCY I NIE JESTEŚMY DLA NIEGO OBCY.
Amen.


Życie na poczekaniu, Wisława Szymborska

Życie na poczekaniu.
Przedstawienie bez próby.
Ciało bez przymiarki.
Głowa bez namysłu.

Nie znam roli, którą gram.
Wiem tylko, że jest moja, niewymienna.

O czym jest sztuka,
zgadywać muszę wprost na scenie.

Kiepsko przygotowana do zaszczytu życia,
narzucone mi tempo akcji znoszę z trudem.
Improwizuję, choć brzydzę się improwizacją.
Potykam się co krok o nieznajomość rzeczy.
Mój sposób bycia zatrąca zaściankiem.
Moje instynkty to amatorszczyzna.
Trema, tłumacząc mnie, tym bardziej upokarza.
Okoliczności łagodzące odczuwam jako okrutne.

Nie do cofnięcia słowa i odruchy,
nie doliczone gwiazdy,
charakter jak płaszcz w biegu dopinany -
oto żałosne skutki tej nagłości.

Gdyby choć jedną środę przećwiczyć zawczasu,
albo choć jeden czwartek raz jeszcze powtórzyć!
A tu już piątek nadchodzi z nie znanym mi scenariuszem.
Czy to w porządku - pytam
(z chrypką w głosie,
bo nawet mi nie dano odchrząknąć za kulisami).
Złudna jest myśl, że to tylko pobieżny egzamin
składany w prowizorycznym pomieszczeniu. Nie.
Stoję wśród dekoracji i widzę, jak są solidne.
Uderza mnie precyzja wszelkich rekwizytów.
Aparatura obrotowa działa od długiej już chwili.
Pozapalane zostały najdalsze nawet mgławice.
Och, nie mam wątpliwości, że to premiera.
I cokolwiek uczynię,
zamieni się na zawsze w to, co uczyniłam.

2009/03/15

Wspólnota pielgrzymów (Hebr. 10,32-36.39)

Hebr. 10, 32-36.39

Chrześcijanie są wspólnotą pielgrzymów. Żyjemy jak nomadowie, tylko w namiocie, który w każdej chwili może być zerwany przez wiatr. Oczekujemy i szukamy wiecznego miasta. W nim nie będzie już ani płaczu, ani łez ani bólu.

Oczekiwanie nie oznacza bierności. Dlatego Kościół wychodzi temu wiecznemu miastu naprzeciw, przygotowuje się na spotkanie ze swoim Panem. Wychwala Jego miłosierdzie, wyznaje swoją biedę i przyjmuje łaskę Chrystusa. Wykonuje piękne dzieło, które mu Pan powierzył.

Autor listu do Hebrajczyków używa zwrotu „przypomnijcie sobie dni poprzednie...”. Piękne są to rzeczy i dobrze jest, jeśli chrześcijanie przypominają sobie cenne dziedzictwo swoich przodków. Jest jednak ogromnym wyzwaniem abyśmy nie zostali zamknięci w swojej pięknej tradycji.

Nie możemy dać się zamknąć i oddzielić od środowiska, w którym teraz żyjemy.
Także tutaj stoi krzyż, on nam przypomina, że wszyscy i wszędzie mamy nieść poselstwo o Ukrzyżowanym i Zmartwychwstałym.

Ten, który opowiada o Chrystusie niekoniecznie będzie mile przyjmowany na świecie. Czytamy w dzisiejszym tekście, że chrześcijanie mogą być wystawiani na publiczne zniewagi i udręki. Zapewne już to wiemy, być może niejednokrotnie doświadczyliśmy tego na własnej skórze. Widzimy to bardzo dobrze w pasji Jezusa Chrystusa.

Pod wieloma względami łatwiej jest oprzeć się przeciwnościom aniżeli powodzeniu i dostatkowi. Czasem człowiek z godnością i samozaparciem przechodzi przez wielkie próby i doświadczenia, a gdy nastają chwile dobrobytu - traci wiarę.

Apel autora Listu do Hebrajczyków może być skierowany do każdego człowieka. Właściwie powiada on: „Bądźcie zawsze takimi, jakimi byliście w czasie próby". Gdybyśmy ciągle byli tacy, życie mogłoby być zupełnie inne. Tymczasem chrześcijaństwo nie wymaga czegoś niemożliwego. Do przemiany pamiętając o naszym celu potrzebujemy przede wszystkim: ufności i wytrwałości.

ZAUFANIE

W tym roku we wrześniu będziemy wspominać ataki terrorystyczne na World Trade Center i Pentagon w Stanach Zjednoczonych sprzed ośmiu laty. Dla wielu ludzi, jest to powód do utraty zaufania.

Nie raz zostaliśmy oszukani przez bliską nam osobę – jakże trudno było wtedy odbudować to zaufanie?

A jak się mają sprawy z ufnością do Boga? Ile razy traciliśmy wiarę, oskarżaliśmy Go? Ja sama mam kilku znajomych, którzy po tsunami na Oceanie Indyjskim z 2004 roku, stracili wiarę w Boga.

A teraz mamy przed oczyma list do Hebrajczyków i odważny werset, który mówi nam dzisiaj: Nie porzucajcie ufności waszej, która ma wielką zapłatę. Zapłatą tą jest udział w chwale Bożej. Mowa jest o tym, jako o czymś naturalnym. Jednoznacznie oddziela się ją od jakiejkolwiek myśli o zasłudze.

WYTRWAŁOŚĆ

Często nasze zaufanie zmienia się w rozczarowanie. Ważne jest, żebyśmy oddali nasze życie w ręce Boga. Byśmy w wytrwałości codziennie na nowo pytali o wolę Bożą tak, by czynić to, czego On od nas oczekuje. Wiedział to autor listu do Hebrajczyków: wytrwałości nam potrzeba, abyście, gdy wypełnicie wolę Bożą, dostąpili tego, co obiecał.

Czasem nasze życie może być jałowe: nabożeństwa zborowe nie mają nam nic do powiedzenia, nasz śpiew, nauczanie w szkole niedzielnej czy zasiadanie w radach parafialnych staje się pracą bez radości. W takich chwilach pojawia się alternatywa. Albo rezygnujemy z nabożeństw i służby, a wtedy jesteśmy zgubieni, albo wytrwale tkwimy w tej służbie, i dziwna rzecz, po pewnym czasie wraca lekkość, romantyka i radość naszego usługiwania. W okresie zastoju najlepszą rzeczą jest praktykowanie chrześcijańskich zwyczajów i kontynuowanie pracy na rzecz Kościoła.
Pozwolić się nieść Bogu, gdy nie mamy już siły iść.

Ja także uczę się wytrwałości. Decyzja pójścia na studia teologiczne była wynikiem długich przemyśleń, obliczania plusów i minusów. Moje lata studiów także nie były wolne od wątpliwości. Są chwile, kiedy kazania tworzę w pocie czoła. Gdy już nie mam sił. Gdy choroba przykuwa mnie do łóżka i zastanawiam się czy wyzdrowieję do niedzieli... Wtedy pozwalam się nieść Bogu.

Życie jest jak zdobywanie szczytu. Trudy wspinaczki to przechodzenie cierpień, ale gdy już się z nich wyjdzie, gdy jest się już na szczycie, jaka wtedy jest radość! Myśl o Jezusie, który to wszystko już przed nami przeszedł... Jego życie na ziemi, cierpienie i męka na krzyżu, a potem... Potem zmartwychwstanie, dzięki któremu możemy mieć pewność, że gdy znowu upadniemy, On nas podniesie, gdy będziemy tracić nadzieję, On się do nas uśmiechnie, doda otuchy.

Wytrwałość. To sprawdzian naszej jakości. Tego, czy jesteśmy w stanie dotrzymać naszych postanowień. W trakcie okresu pasyjnego wiele ludzi pości. Choć nie jest to w naszym Kościele regułą, czasem i my nakładamy na siebie pewne ograniczenia. Ja podczas tegorocznego okresu pasyjnego chciałam między innymi kłaść nacisk na Boże polecenie „nieustannie się módlcie”. Nie tylko poprzez modlitwę, ale także przez nieustanne szukanie Boga w moim życiu. Podam wam jeden przykład w jaki sposób to się u mnie odbywa.

Ponad tydzień temu kupiłam opiekacz do kanapek. Zapewne pierwsza wasza myśl to: co taki opiekacz może mieć wspólnego z okresem pasyjnym. Ale poczekajcie. Najpierw mała dygresja.

W sierpniu ubiegłego roku mówiłam wam z tego miejsca między innymi o Prawach Murphy'ego, czyli zbiorze popularnych, często humorystycznych powiedzeń. Niedawno poznałam dwa nowe prawa: „Jeśli wszystko inne zawiedzie – przeczytaj instrukcję”. Jest jeszcze jedno: „Jeśli i to nie pomoże – weź większy młotek”.
Teraz wracam do mojego przykładu. Ponieważ znam te Prawa Murphy'ego, przeczytałam instrukcję zanim zaczęłam użytkować opiekacz. I właśnie czytając ją zastanawiałam się, co ona może mi teraz powiedzieć o Bogu. Zwykłe wskazówki dotyczące jakiegoś sprzętu kuchennego... Otóż zobaczcie jak wiele można się nawet od nich dowiedzieć:
Pierwsza wskazówka to: „Przed użyciem przeczytaj dokładnie instrukcję obsługi”. Czy coś to wam przypomina? Mnie mówi to wyraźnie: „Codziennie rano rozpoczynaj dzień dokładną lekturą twojej instrukcji obsługi – tzn. Biblii”. Może to też znaczyć: „przed każdym zadaniem – pomódl się”.

Inna wskazówka: „Użycie akcesoriów nie polecanych przez producenta może spowodować uszkodzenie urządzenia, pożar lub obrażenia ciała”. Producentem w tym przypadku jest Bóg, a akcesoria nie polecane przez Niego, to ogólnie grzech, ale w szczególności także zasięganie porad u wróżki czy np. czytanie horoskopów.

Jeszcze inna wskazówka: „Nie stawiaj urządzenia w pobliżu kuchni elektrycznych i gazowych, palników, piekarników, itp”. To z kolei uczy, byśmy rozpoznawali zagrożenia, jakieś wybuchowe sytuacje i nie dopuszczali do nich. Włączali wtedy System Wczesnego Ostrzegania – byśmy, nieważne co się dzieje, zawsze kierowali swoje oczy i usta do Boga. Prosili Go o pomoc. Bo tak też mówi ostatnia wskazówka z tej instrukcji „Urządzenie powinno być podłączone do gniazdka sieciowego z bolcem uziemiającym”. Powinniśmy być podłączeni do gniazdka sieciowego, poprzez modlitwę podłączeni do społeczności z Bogiem. To połączenie będzie w nas napędzać zaufanie i wytrwałość.

CEL

A nadzieja jest największą siłą napędową wiary.

Jest skrzyżowaniem, gdzie rozchodzą się drogi wiary i niewiary, zbawienia i zguby, gdzie można podjąć decyzję pójścia jedną lub drugą drogą, ale tylko jedna z nich jest drogą życia i wiecznego zbawienia.

Apostoł wzywał wierzących, aby trzymali się wyznania nadziei oraz publicznie dawali świadectwo swej wiary przed światem. Teraz osobiście wyznaje przed nimi tę nadzieję, aby wzmocnić i utwierdzić ich wiarę: Lecz my nie jesteśmy z tych, którzy się cofają i giną, lecz z tych, którzy wierzą i zachowują duszę. Ponownie utożsamia się z odbiorcami listu i zapewnia ich kolejny raz, że kto wierzy, ten pewny jest drogi i celu.

Nie da się naśladować Boga w każdy wtorek i czwartek, albo tylko w niedziele o godzinie 10:00, i jednocześnie oczekiwać Bożej mądrości. Nie da się kochać Boga w ten sposób. On nie pozwoli nam na podzielną lojalność – dla świata i dla Niego. Ten, kto się cofa – ginie. Jest to wyraźnie napisane w liście do Hebrajczyków. Bardzo podobna zasada jest również stosowana na przykład w narciarstwie klasycznym – wiem to dzięki postaci Justyny Kowalczyk, obecnie jednej z najlepszych narciarek na świecie. Jej trener zakazuje jej podczas zawodów oglądać się wstecz, szczególnie gdy jest już na finiszu. Nie tylko dla tego, że traci wtedy prędkość, ale też dlatego, że jest to znak dla rywalek, że jest już bardzo zmęczona a wtedy atakują one jeszcze mocniej. Diabeł czyni tak samo – on tylko czeka na choćby małą oznakę naszej słabości. A okres pasyjny daje nam szczególnie za wzór postawę Jezusa, który się nie poddał, nie oglądał wstecz.

Naśladowanie Jezusa Chrystusa w wymiarze pasyjnym, podczas cierpienia i bólu, gdy nie mamy sił ani ochoty do czynów, to także dziękowanie. Za wszystko.

Dziękować Bogu, że uczy nas wytrwałości, da się tylko wtedy, jeśli kurczowo chwyćmy się Go obiema rękami, tak, by świat nie miał na nas żadnego wpływu. A Bóg nas poprowadzi i będzie nas pocieszał i dochowa swoich obietnic.
Amen.